Przedpremierowo: Fałszywy pocałunek, Mary E. Pearson

Przedpremierowo: Fałszywy pocałunek, Mary E. Pearson




A Kiss of Deception, bo tak brzmi oryginalny tytuł powieści Mary E. Pearson jest książką bardzo oczekiwaną w naszym kraju. Do tej pory zbiera ona naprawdę dobre oceny za granicą i wieść o nadchodzącej już 3 sierpnia premierze spotkała się z naprawdę dużym entuzjazmem ze strony zapalonych czytelników. Nie ma też czemu się dziwić, w końcu kto nie lubi lekkich książek fantasy? Nie dajcie się jednak zwieść, ponieważ pozycja ta ma zdecydowanie więcej do zaoferowania, niż można podejrzewać.

Księżniczka Lia nie może znieść myśli, że zostanie żoną osoby, której nie widziała nigdy na oczy. Nie interesują ją pertraktacje ojca z innym królestwem, gdyż nie ma zamiaru brać udziału w tej grze i dać się sprzedać niczym klacz. Wraz ze swoją przyjaciółką ucieka z zamku w dzień ceremonii zaślubin i zaszywa się w małym miasteczku, gdzie marzy by osiąść na stałe i wieść życie osoby wolnej od ograniczeń i ciągłych nakazów. Oczywiście zniknięcie młodej kobiety nie przechodzi bez echa, w końcu to od tego małżeństwa zależy pokój w królestwie. Są jednak osoby, którym nie tylko zależy na tym, by znaleźć dziewczynę, ale i ją zabić. Dodatkowo w życiu Lii pojawia się nagle dwójka tajemniczych i intrygujących mężczyzn. Kogo jednak obdarzyć zaufaniem, gdy gdzieś może czaić się zabójca? Może to właśnie jeden z nich pragnie unicestwić ją pod osłoną nocy?

Moja przygoda z Fałszywym pocałunkiem nie była usłana różami. Początkowo odczuwałam jedno wielkie "meh", które towarzyszyło mi przez pierwsze 300 stron. Oczywiście widziałam plusy w tej opowieści, w końcu została obdarzona naprawdę ciekawym sposobem prowadzenia narracji, gdzie mamy trzech bohaterów, a punktów widzenia jest...pięć. Ciekawi, jak tego dokonano? Prócz samej głównej bohaterki mamy też fabułę ukazaną oczami Rafa, Kadena, księcia i zabójcy. To właśnie zadaniem czytelnika jest dopasować brakujące części układanki i na własną rękę określić kto jest kim, a uwierzcie mi - nie byłam tego pewna aż do samego kulminacyjnego momentu, o którym oczywiście nie opowiem, a który właśnie dzieli książkę na etap typowego miłosnego fantasy z trójkątem w roli głównej i etap naprawdę ciekawego świata, z ogromem sekretów do odkrycia i zagadek do rozwiązania.

Co do samej bohaterki, to nie jest ona zła, bo nie mamy na szczęście do czynienia z typową ciepłą kluchą. Mamy styczność z osobą celowo osłabianą przez rodzinę, która za wszelką cenę chce wyrwać się z tego układu i pokazać innym swoją wartość. Mimo wszystko zdecydowanie bardziej spodobali mi się panowie i mam nadzieję, że w kolejnych odsłonach serii nie przyjdzie nam przeżyć rozstania z żadnym z nich. Są oni bowiem niezwykle racjonalni i nie wyłamują się z ram, określających ich jestestwo. Autorka nie zmienia tych mężczyzn w bezsensownie zakochanych głupków, którzy rzucają całą swoją przeszłość oraz powinności dla kobiety i to się oczywiście chwali, bo dość już powstało książek z cukierkową miłością na pierwszym planie. Wszystko ma tutaj swój czas, przyczynę oraz konsekwencje, dzięki czemu tytuł ten wyróżnia się spośród innych mu podobnych.

Ogromną szkodą jest fakt, że wydawnictwo nie pokusiło się wydać wszystkich książek za jednym zamachem. Pierwsza część rozbudza ciekawość i niestety, jest wstępem do historii, która będzie się rozgrywać w kolejnych odsłonach i jest to bardzo odczuwalne. Czuję teraz ogromny niedosyt i zastanawiam się nad zakupieniem pozostałych książek w oryginałach, bo obawiam się że nie tak szybko przywitamy kolejną część (choć trzymam mocno za to kciuki!). Drugą sprawą, która mi się nie podoba jest okładka. W oryginale mieliśmy do czynienia ze scenerią z książki, a w przypadku naszej rodzimej okładki, cóż...spotykamy się z interpretacją w wykonaniu osoby, która ewidentnie nie przeczytała nawet jednego opisu wyglądu postaci.

Książkę ogromnie polecam. Myślę, że warto po nią sięgnąć nawet dla samej końcówki, która zapowiada naprawdę genialne przygody w przyszłości. Koncepcja antycznego świata po przejściach i rozłamach wiary, wstawki pradawnych religijnych tekstów i niesamowite legendy, czekające tylko na konfrontację z rzeczywistością są zdecydowanie rzeczami wartymi zainteresowania. W sumie nawet na dłuższą metę można wybaczyć te uczuciowe zawirowania bohaterki, które bądź co bądź sprawiają, że wątek zakotwicza się w idealnym miejscu i o właściwym czasie. Jestem bardzo ciekawa co autorka ma nam jeszcze do pokazania i czym jeszcze zaskoczy nas niesamowity świat trzech królestw.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu

Book haul - KWIECIEŃ

Book haul - KWIECIEŃ



Długi czas zastanawiałam się, czy na moim przyszłym blogu book haul znajdzie swoje miejsce, ciężko jednak byłoby mi się od tego wymigać, tym bardziej, że sama uwielbiam przeglądać książkowe zdobycze innych blogerów. W tym miesiącu ilość narastających na mojej półce tytułów zdecydowanie przekroczyła wszelkie prognozy, tym samym powodując głośny strajk ze strony portfela. Cóż jednak począć, gdy kolejne premiery są bezlitosne, a odkładane co rusz zakupy dają o sobie znać? I tak też skończyłam, w mojej kolekcji pojawiło się piętnaście książek i absolutnie nie mam pojęcia kiedy ja to wszystko przeczytam...

Dajcie też znać, czy tego typu format się Wam podoba, czy może jednak lepszy jest klasyczny, z czystym opisem książek i jednym zdjęciem zakupionego zestawu? Przyznam, że sporo się przy tym napracowałam i straciłam kilka dobrych godzin życia, także fajnie będzie się dowiedzieć, czy ma to sens w przyszłości ;)


Mroczna bohaterka, Abigail Anne Gibbs

Przyznam się uczciwie, że nie miałam w planach kupować tej książki. Kiedy jednak zabrakło mi kilku złotych do darmowej wysyłki, z całej gamy najtańszych produktów postanowiłam wybrać właśnie tę. Dlaczego? Chyba ze względu na opis, gdyż z informacji zawartych na okładce da się wyczytać, że autorka prowadziła swego czasu bloga mocno inspirującego się Zmierzchem Stephenie Meyer. Jako, że chyba już nic nie może być gorsze, a gdzieś w środku jakaś część mnie łudzi się, że podobną historię da się napisać znacznie lepiej, postanowiłam dać jej szansę. Kto wie, może mnie zaskoczy?


Czerwona królowa, Victoria Aveyard

Jestem człowiekiem bardzo specyficznym, bo niezależnie od tego co mi ktoś powie, to zawsze robię na opak. Tak samo było w przypadku Czerwonej Królowej, której liczne recenzje widziałam w internetach i zazwyczaj były one mało pochlebne. Mimo wszystko uparta jak osioł ja, postanowiłam sobie ten tytuł sprawić i chwalę niebiosa za swoją dziwną głowę, ponieważ w innym przypadku w życiu bym tej książki nie przeczytała. Powody tego zadowolenia opiszę niebawem w oddzielnym tekście, jednak nie liczcie na to, że będzie różowo.


Szklany tron i Korona w mroku, Sarah J.Mass

Z twórczością Sarah J. Mass miałam już do czynienia wcześniej, a to za sprawą Dworu cierni i róż, w którym jestem bez pamięci zakochana. Jako, że z bólem w sercu czekam na kolejny tom mojej ulubionej serii, który został ogłoszony na wrzesień tego roku, postanowiłam wypróbować inne dzieła autorki. Podobno Szklany tron jest niezwykle popularny nie tylko za granicą, a zaskarbił sobie również grono oddanych fanów w naszym kraju, także jestem pełna nadziei i już nie mogę się doczekać aż znajdę chwilę by położyć łapska na pierwszych dwóch tomach!


Diabolika, S.J.Kincaid

Akurat w tym przypadku nie będę się specjalnie rozpisywać, bo udało mi się poczynić recenzję owej książki przed book haulem. Zapraszam więc bezpośrednio do recenzji, by zapoznać się z moimi spostrzeżeniami.


Zgnilizna i Evna, Siri Pettersen

W przypadku książek Siri Pettersen historia zakupu była zupełnie inna. Evnę udało mi się wygrać w konkursie na lubimyczytac.pl, także postanowiłam uzupełnić luki w mojej kolekcji i dokupiłam część drugą. Podobno w tym tomie główna bohaterka znajduje się w czasach nowożytnych, co jest w sumie dość ciekawe, tym bardziej, że świat wykreowany w pierwszej odsłonie reprezentuje klasyczne fantasy.




Marsjanin, Andy Weir

Miałam okazję oglądać adaptację filmową Marsjanina i przyznam szczerze, że zupełnie nie przypadła mi do gustu. W opozycji do filmu stanął jak zwykle książkowy oryginał, który podobno jest o niebo lepszy. Mam nadzieję że grono moich znajomych, tak żarliwie polecających mi ten tytuł się nie myliło i z przyjemnością zejdzie mi te kilka godzin przy lekturze.


Chemik, Stephenie Meyer

Długo się zastanawiałam, czy jest sens w ogóle kupować tę książkę w premierę. Nie mam bowiem jakichś miłych przeżyć z innymi seriami wspomnianej autorki. Zmierzch mnie nie porwał, bardziej zażenował, a Intruz, mimo że lepszy, to jednak w dalszym ciągu trzymał dość mierny poziom. Jak to się jednak mówi, do trzech razy sztuka, bo kto wie? Może poważniejszy styl wypowiedzi sprawi, że tytuł ten będzie lepszy od poprzedników?


Silver - pierwsza, druga i trzecia księga snów, Kerstin Gier

Kto nigdy nie kupił książki dla okładki niech pierwszy rzuci kamieniem, bo cóż tu ukrywać - oprawa serii Silver jest powalająca! Dawno nie sięgałam po taką typową literaturę młodzieżową więc z podekscytowaniem myślę o powrocie do dawnych nawyków, a liczę że wnętrze będzie równie piękne co wygląd.


Projektantka, Rosalie Ham

Projektantka jest jednym z niewielu przypadków, kiedy zdarzyło mi się szczerze pokochać adaptację filmową, dlatego też mam tym większe oczekiwania wobec książki. Film opływał w masę trudnych tematów, których nie porusza się na co dzień i mam nadzieję, że dokładnie to samo, a nawet więcej znajdę w dziele Rosalie Ham. 


13 Powodów, Jay Asher

Tematy samobójcze nie są raczej częstymi towarzyszami książek, które czytam. Nie tylko za sprawą tego, że sam temat często jest zwyczajnie brutalny, a dlatego że bardzo trudno jest go przedstawić bez bezsensownych, nie pomagających nikomu rad. 13 powodów jest w tym przypadku unikatem, nie stawia bowiem nas w sytuacji, gdzie bohaterka jest nakłaniana do zmienienia swojego postanowienia o zakończeniu życia. W tej sytuacji z tragedią mierzymy się po fakcie dokonanym, a powody dla których Hannah postanowiła posunąć do tak dramatycznego kroku zapisane zostały na taśmach łamiących tematy tabu, gdyż nazywają rzeczy po imieniu i wskazują, że zgoła niepozorne wydarzenia mogą mieć tragiczne konsekwencje.


Rozdarci, Neal Shusterman

Na samo zakończenie pozostawiłam książkę, która nawet dla mnie jest zagwozdką. Pierwszą część przeczytałam i mam mieszane uczucia, ponieważ dopiero od połowy zaczyna się sensowna akcja. Myślę, że w normalnym przypadku nie kupowałabym sobie kontynuacji, jednak opis fabuły na okładce drugiej części zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłam dać Shustermanowi drugą szansę. Nie mam wielkich oczekiwań i może lepiej dla mnie, bo zawsze jest szansa że jednak zostanę miło zaskoczona. 




Angielka, Katherine Webb

Angielka, Katherine Webb



Lato od zawsze było dla mnie idealnym czasem, by zacząć sięgać po powieści, jakich w innym przypadku nigdy bym nie tknęła. Chodzi mi dokładnie o książki z pustynią w tle. Jakoś od zawsze pałam pewną awersją do świata przedstawionego na piaszczystych wzgórzach, jednak letnia pora zawsze zmienia moje nastawienie i wówczas czytam je z przyjemnością. Dokładnie tak samo było w przypadku Angielki, o której nie wiedziałam zupełnie nic, prócz tego, że będę miała do czynienia z podróżami po krainach tysiąca i jednej nocy.

Tytułowa Angielka, czyli Joan Seabrook jest początkującą panią archeolog, która karierę postanowiła rozpocząć w miejscu swoich dziecięcych marzeń. Wraz z narzeczonym przybywa do tajemniczego miasta Maskat, będącego ucieleśnieniem opowieści jej zmarłego ojca i stanowiącego dla młodej kobiety niejako sposobność by jeszcze raz poczuć utraconą i utęsknioną więź ze swoim rodzicem. Oman okazuje się być krajem zatrzymanym w czasie, gdzie konflikty i tajemnice stanowią obraz surowej, obcej codzienności. By móc rozwikłać jego tajniki, Joan postanawia odwiedzić osobę, będącą dla niej największym autorytetem - Maude Vickery. Mimo początkowego oporu i wielu spalonych prób, kobietom udaje się zacieśnić niesamowitą więź przyjaźni, która przyniesie tyle samo przygód, co konsekwencji.

Angielka jest dla mnie książką - zagadką. Jak bowiem wyjaśnić to, że czytało mi się ją niesamowicie powoli, tym samym będąc bez reszty wciągniętą w toczące się wydarzenia? Jak wytłumaczyć fakt, że mnogość opisów nie wywołała u mnie zawrotu głowy, a sprawiła, że każde słowo skrzętnie spijałam z kolejnych stron? Sposób, w jaki pisze Katherine Webb jest nienachalny, a sama technika przedstawiania rzeczywistości pozwala zatopić się w tym obcym świecie tak bardzo, że ma się wrażenie, jakby stało się ramie w ramię z główną bohaterką. Przypadła mi również do gustu kreacja postaci. Absolutnie nikt nie jest tutaj wszechwiedzący, czy wszechmogący, co niestety często zdarza się na łamach wielu, nawet poważnych książek. W tym przypadku mamy do czynienia z osobami o zwykłych, przyziemnych osobowościach. Uważam, że sztuką jest przedstawienie pospolitych pragnień i charakterów w sposób, który nie będzie sprawiał, że poddamy się wszechobecnej nudzie. W tym przypadku bycie zwykłym, stało się równie interesujące, co przeżycie wspaniałej przygody niczym z najlepszej serii fantasy.

Być może tytuł ten nie ma do zaoferowania tajemniczych zamków, księżniczek do uratowania czy przystojnych książąt. Ma za to piękne przesłanie i naukę, po którą jeżeli tylko zechcemy sięgnąć, może przynieść ze sobą piękne przesłanie na całe życie. Angielka to opowieść o silnej, kobiecej przyjaźni, dążenia do z pozoru nieosiągalnych, dalekosiężnych celów i pewnej mocy, z którą należy iść przez życie. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że powieść Katherine Webb jest na swój sposób również powieścią feministyczną. Nie mam jednak na myśli feminizmu naszych czasów, a dawny, zdrowy feminizm, kiedy termin ten nie kojarzył się jedynie z walką, ale i pewną solidarnością, czy też sposobem bycia zakorzenionym u postaw naszego (kobiecego) istnienia.

Z ręką na sercu gorąco, jak w samym środku pustyni polecam tę książkę. Mimo umiejscowienia czasowego, tak bardzo nam odległego, opowieść ta niesie za sobą wartości, które są jak najbardziej aktualne. Nie miałam absolutnie żadnych oczekiwań, kiedy zdecydowałam się sięgnąć po przygody Joan, a skończyło się na tym, że jestem w stanie stwierdzić, iż tytuł ten jest dla mnie największym zaskoczeniem roku 2017.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu 

Szeptucha, Katarzyna Berenika Miszczuk

Szeptucha, Katarzyna Berenika Miszczuk


Mitologia Słowiańska zawsze kojarzyła mi się z czymś niezwykle tajemniczym i nieprzystępnym. Bardzo prawdopodobne, że jest to wynikiem dużego dystansu, z jakim podchodzimy do naszych pierwotnych wyznań. W końcu Polska przyjęła chrześcijaństwo, a my słowianie porzuciliśmy nasze wierzenia, w ten sposób wypierając się większości legend i przesądów. Dawne zwyczaje nie pozwalają jednak całkiem o sobie zapomnieć, w końcu wiele naszych świąt chcąc nie chcąc właśnie w nich znajduje swoje korzenie. Szeptucha idealnie nawiązuje do pozostałości legend, oprawiając je w ramy nowoczesności i sprawiając przy tym, że niejednokrotnie myślałam, jak chętnie znalazłabym się w tej alternatywnej rzeczywistości.

Wyobraźcie sobie, że Mieszko I nie przyjął chrztu, a nasz kraj w dalszym ciągu kultywuje pogańskie wierzenia. Dodajmy do tego trochę magii, mitycznych stworzeń rodem z nocnych opowieści naszych babć i jak najbardziej rzeczywiste bóstwa. Tym właśnie jest dzieło Katarzyny Bereniki Miszczuk - niezawodną, wybuchową wręcz mieszanką, która nie ma możliwości się nie sprawdzić. Gosława Brzózka jest świeżo upieczoną absolwentką studiów medycznych, by jednak móc zacząć swą pracę jako pełnoprawny lekarz musi odbyć roczne praktyki u szeptuchy - wioskowej zielarki, będącej poniekąd pomocą pierwszego kontaktu. Nie wierząca w zabobony Gosia nie podchodzi do swoich nowych obowiązków z optymizmem, a świat, który stara się jej ukazać Jaga zdecydowanie nie wpasowuje się w światopogląd dziewczyny. Do tego wszystkiego na swej drodze napotyka tajemniczego Mieszka, ucznia miejscowego Żercy, na widok którego serce zamiera w piersi. Czy nowe obowiązki i kwitnące uczucie przysłonią jednak nadchodzące nieubłaganie przeznaczenie? Wychodzi na to, że bogowie mają wobec młodej adeptki swoje własne, niecne plany i nic, zupełnie nic nie pójdzie po jej myśli.

Książek Katarzyny Bereniki Miszczuk nie da się nie kochać. Utonęłam przy diablicy, utonęłam  i tutaj. Jestem oczarowana łatwością, z jaką przychodzi autorce lawirowanie między doczesnością a dawnymi konwenansami. Szeptuchę czytałam z zapartym tchem. Nie była co prawda książką lekką w odbiorze, bo czułam lekki opór pióra, jednak przyjemnie poprowadzona fabuła wynagrodziła mi zgrzyt w wartkości czytanej historii. Znów pokuszono się o postać nietuzinkową, z dużą dozą humoru i niebanalnym charakterem. Sposób, w jaki Gosia została wykreowana sprawia, że stała się postacią nieszablonową i zdecydowanie taką, z którą każdy chciałby się przyjaźnić. Dodatkowo sama tematyka, w jakiej jest umiejscowiona książka jest miodem na moje serce. Kocham mity słowiańskie i cieszy mnie niezmiernie fakt, że po Wiedźminie ktoś w końcu postarał się przetrzeć na nowo szlaki wyznaczone przez Andrzeja Sapkowskiego, usuwając ten niezdrowy monopol na inspirowanie się naszymi dawnymi bajaniami, który powstał od czasów popularności białego wilka.

Nie samą główną postacią człowiek jednak żyje, więc źle byłoby nie wspomnieć jeszcze o reszcie przedstawionego świata. Bogowie ukazani zostali dokładnie tak, jak trzeba. Nie ma w końcu w naszej dawnej kulturze mowy o tym, by kiedykolwiek interesowali ich ludzie. Także i tutaj nie uświadczymy z ich strony specjalnych względów. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie że bóstwa i ludzie ze sobą zwyczajnie koegzystują i tak naprawdę żadne z nich, nie ma ochoty wchodzić w drogę drugiej stronie. Mityczne krainy są bowiem niebezpieczne i nie ma w nich miejsca dla śmiertelników, a jeżeli jakimś cudem ktoś do nich dotrze, z pewnością dosięgnie go sroga kara.

Szeptucha okazała się być strzałem w dziesiątkę. Pomysł na połączenie dwóch tak bardzo trudnych do wyobrażenia sobie światów wyszedł wyśmienicie. Ta ryzykowna koncepcja zdecydowanie się sprzedała, bo od perypetii Gosi aż ciężko się oderwać. Jeżeli szukacie więc czegoś dobrego na ciepłe, letnie wieczory, to ta słowiańska opowieść będzie rozwiązaniem idealnym.
Cela, Jonas Winner

Cela, Jonas Winner


W ostatnim czasie przez natłok obowiązków strasznie zaniedbałam zarówno pisanie na blogu, jak i samo czytanie książek. Jakoś tak przez ilość nawarstwiających się spraw ciężko było mi się skupić na tekście i postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę. Kiedy jednak ogarnęłam najistotniejsze rzeczy, wróciłam do czytelniczych zaległości. Nie było to jednak takie proste, bowiem Celę zostawiłam na setnej stronie i powrót był dla mnie niesamowicie trudny. Ponowne wgryzienie się w tytuł było dla mnie toporne, nie tylko ze względu na konieczność przypomnienia sobie fabuły, ale też dlatego, że ciężka atmosfera panująca na łamach dzieła Jonasa Winnera nie pozwala czytelnikowi od tak przerwać lektury, nie tracąc przy tym wątku. Jednak, gdy w końcu dziubiąc stronę po stronie wkręciłam się ponownie w Berlińską atmosferę, pochłonęłam ją w jeden sobotni wieczór.

Sammy jest jedenastoletnim chłopcem, który wraz ze swoją rodziną przeprowadził się do starej, przedwojennej willi w samym sercu Berlina. Niewiele czasu później staje się świadkiem szokującego odkrycia. W szopie odnajduje schron, gdzie w jednej z cel przetrzymywana jest nastoletnia dziewczyna. Gdy jednak następnego dnia postanawia do niej wrócić, miejsce okazuje się być puste, a azjatka zniknęła bez śladu. Chłopiec na własną rękę stara się odkryć, gdzie podziała się Yoki i co wspólnego z tą sprawą ma jego ojciec.

Na początku muszę się Wam do czegoś przyznać. Zaczynając tę książkę od razu przypięłam do niej łatkę schematycznej, oczywistej historii, która w żaden sposób nie będzie dla mnie czytelniczym wyzwaniem. Cóż, gdy w końcu fabuła zaczęła się na dobre rozkręcać, otrzymałam niemały zimny prysznic. Ten z pozoru prosty thriller zaczął zyskiwać nagle znamiona powieści psychologicznej, by pod sam koniec, ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu przemienić się w coś na kształt horroru. Polecam być więc cierpliwym i nie iść za moim  przykładem, bo pewnie gdyby nie to, że otrzymałam kopię recenzencką, nigdy bym tej książki nie ukończyła i byłoby to dla mnie niesamowitą stratą.

Cela jest tytułem z pewnością przerażającym i to nie tylko ze względu na pojawiające się w nim drastyczne sceny, ale też za sprawą czającej się w każdym kącie psychozy. Obłęd towarzyszy nam na każdym kroku. Niekiedy jeden wątek wypierany jest przez drugi, a zdania urywają się i pozostawiają nas z sowitą dziurą w głowie. Nikt nie zdaje się być normalny. Nawet kończąc książkę, nie wiadomo kto w gruncie rzeczy mówił prawdę i komu powinniśmy ufać. Cela jest zagadką, którą musimy rozwiązać sami, jednak nie jest to takie proste. Szaleństwo wypływa tu z każdej strony, a czytelnik pełni nie tylko rolę biernego obserwatora, ale również współodczuwa i to na wielu płaszczyznach, przez co łatwo wpada w pułapkę zastawioną przez autora. Pułapkę, która trzyma nas w swoich sidłach aż do ostatniej strony, a nawet później, mieszając nam w głowach i sprawiając, że zastanawiamy się nad tym, co tak naprawdę jest prawdziwe.

Rozpoczynając moją przygodę z Celą, nie miałam dobrego zdania co do sposobu kreacji postaci. Sammy wydawał się być zbyt dorosły i przerysowany jak na jedenastoletnie dziecko. Później na szczęście okazało się, że był to zabieg celowy, co w ostateczności przełożyło się na moją pozytywną ocenę. Nie będę jednak zgłębiać się w to, co mam dokładnie na myśli, bo niektórym pewnie zdradziłabym całą fabułę. Autor zdecydowanie nie pozwala nam na polubienie żadnego z bohaterów, każdy jest bowiem na swój sposób winny, a kiedy w końcu sytuacja zaczyna się w miarę klarować, nagle wdeptuje nas w ziemię swoim brudnym buciorem i uderza kolejnymi, zaskakującymi faktami. Myślę, że właśnie na tym polega cały zamysł tej książki, że tkwi on właśnie w tym, by nasze głowy były cały czas pogrążone w chaosie przypuszczeń i ciągłej podejrzliwości. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest to tytuł wybitnie logiczny, bo ma niestety kilka uchybień, które rażą w oczy. Nie są one jednak powodem, dla którego miałoby się tę pozycję skreślić.

Właściwie, to Cela jest naprawdę niezłym kawałkiem literatury, który z pewnością mogę polecić miłośnikom dreszczyku emocji. Mamy w tym przypadku do czynienia z czymś oryginalnym pod względem odbierania treści, bowiem w celi, gdzie trudno jest odróżnić prawdę od fikcji, gdzie majaki mogą okazać się rzeczywistością, a realne zdarzenia chorym snem - nic nie jest pewne. Trudno o konkretne wnioski, gdy wszystko dzieje się w umyśle 11-letniego dziecka, które w szoku może postrzegać wszystko jak w krzywym zwierciadle. Jonas Winner sprawia, że widzimy wydarzenia oczami tego chłopca i wraz z nim wpadamy w bezdenną otchłań szaleństwa naszych umysłów.

                                               Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu




Copyright © 2014 moja booktopia , Blogger