Tysiąc pocałunków, Tillie Cole



Są w naszym życiu książki uczące nas życiowych prawd, niektóre zaś raczą nas zabawną anegnotą. Są też takie, o których pamięć przemija już następnego dnia po lekturze. Jednak w morzu tych rozmaitości znajdują się też pozycje pozostawiające po sobie ślad - wżerają się w naszą duszę i długo, naprawdę długo nie pozwalają o sobie zapomnieć. Jedną z takich książek zdecydowanie zostało Tysiąc pocałunków autorstwa Tillie Cole.

Rune Kristiansen i Poppy Litchfield są nierozłączni od dziecka. Przyjaźń przeradza się w miłość, którą oboje pielęgnują latami. Życie jednak nie zawsze bywa łaskawe i Rune zmuszony jest wyjechać do rodzinnej Norwegii. Z początku wymieniają się korespondencją, jednak ich kontakt szybko się urywa. Chłopak nie może uwierzyć, że wieloletnie uczucie zniknęło z dnia na dzień, dlatego gdy w końcu wraca, próbuje rozwiązać zagadkę, dlaczego dziewczyna, która obiecała wiernie czekać na jego powrót tak nagle postanowiła się odciąć.

Długo myślałam nad tym, jak poprowadzić ten tekst. Nie jest bowiem łatwe pisanie na tematy, na które trudno jest się wypowiedzieć ze względu na konieczność zupełnego zachowania treści dla siebie. A poważnie, akurat w przypadku tego tytułu warto wiedzieć jak najmniej. Osobiście cieszy mnie fakt, że do tej pory w ogóle o tej książce nie czytałam, ani nie kusiłam losu darując sobie sprawdzanie na próbę cytatów. Wam radzę dokładnie to samo - nie szukajcie pobocznych informacji, a po prostu sięgnijcie po Tysiąc pocałunków i poznajcie ten świat od zera, gdyż wtedy uda się wam wyciągnąć z tej przygody zdecydowanie więcej.

Tysiąc pocałunków może i nie przeciera szlaków na nowo, bo koncepcja jest odrobinę sztampowa, aczkolwiek sposób łączenia wątków, przedstawiania historii i tworzenia zdarzeń oraz ich konsekwencji w ogólnym rozrachunku wypada bardzo dobrze. Nie uświadczymy tu błędów logicznych, zbędnej rzewności, a każda akcja podjęta przez bohaterów ewidentnie wychodzi z ich osobowości, a nie nagłych zmian wprowadzanych na siłę przez autorkę. Otrzymaliśmy z pozoru prostą opowieść o uczuciu łączącym dwoje nastolatków, która w miarę czytania rozwija się w coś niesamowicie ujmującego. To właśnie bohaterowie i ich reakcje na wydarzenia są powodem, dla którego tak chętnie przeżywamy tę przygodę. Widać jak na dłoni, trud mierzenia się z przeciwnościami losu, rozmyślania i ostatecznie próby dostosowania do nowej sytuacji. Każde z nich dorasta na naszych oczach i przeżywa niemałą transformację. Tillie Cole pokazuje że są rzeczy, których nie da się przeskoczyć, niezależnie od tego jak bardzo byśmy tego chcieli i możemy albo się poddać, albo pogodzić się z ich nieuchronnością, robiąc wszystko by wziąć dla siebie jak najwięcej. Wybory Runa i Poppy oraz ich niezwykle dojrzałe wyznania na tle niesprzyjających okoliczności potrafią ponownie odkryć w nas dawno już zapomniane uczucia. Mamy tutaj bowiem do czynienia z tym najbardziej niewinnym rodzajem miłości, opisanym w sposób tak dobry, że czujemy to na własnej skórze.

Nigdy tak bardzo nie płakałam podczas czytania. Tillie Cole potrafi poruszyć nawet najtwardszą osobę za pomocą pozornie niewinnych słów, które uderzają niczym obuch. Może i nie raczy nas głębokim przesłaniem, jednak ukazuje jak silne może być "szczenięce" uczucie oraz jak wiele może ono znieść. Tysiąc pocałunków okazało się być piękną przygodą, która co prawda się kończy, jednak na zawsze pozostaje w naszych sercach.

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam tą książkę i pisałam o niej na moim blogu z miesiąc temu? Co prawda to prawda napisanie o niej nie mówiąc co się w niej dzieje było BARDZO trudne! Mi historia bardzo się podobała i tak samo dawno tak nie płakałam. Z wielką chęcią pewnego dnia przeczytam ją od nowa.

    http://annestyle15.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawi mnie ta książka, ale jakoś ciągle inne tytuły odciągają mnie od niej.

    Pozdrawiam.
    Kasia z Ebookowych recenzji
    http://ebookowe-recenzzje.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam wrażenie, że Filia wydaje tylko dobre książki ;) Na półce czeka na mnie kilka pozycji od nich, wśród nich „Serce ze szkła”, które podobno też wyciska łzy z oczu... Lubię czasem przeczytać taką literaturę, więc pewnie po „Tysiąc pocałunków” też kiedyś sięgnę ;) Ładna recenzja :)

    Pozdrawiam,
    Natalia

    OdpowiedzUsuń
  4. "Tysiąc pocałunków" to dla mnie ciężki temat. Pierwsze 200 stron- świetne, non stop się wzruszałam. A później zaczęło mnie to nudzić i stwierdziłam, że wolałabym żeby książka skończyła się na tej dwusetnej stronie...:(


    Pozdrawiam,

    https://come-book.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Okładka tej książki bardzo mi się podobała. Nie słuchałam wcześniej recenzji ani nie czytałam opinii i jakoś mnie do niej nie ciągnęło, bo ubzdurałam sobie, że to kolejna książka z wątkiem klasycznego romansu, ale po Twojej recenzji wydaje się być naprawdę ciekawa! Może się na nią jednak skuszę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam wyciskacze łez, uwielbiam historie o nastoletniej miłości, po Twojej recenzji sięgnę do niej na pewno czym prędzej :)
    https://ostatniakapit.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 moja booktopia , Blogger